Luiza, jak zazwyczaj, przeszła tylko przez swój pokój i na palcach idąc dostała się do pokoju Salvata. Przechodząc korytarze, z zadziwieniem usłyszała głos Giovanniny śpiewającej wesołą piosnkę neapolitańską. Na odgłos tej cokolwiek niewczesnej wesołości, Luiza westchnęła i szepnęła sama do siebie:
— Biedna dziewczyna! jaka zadowolona że nie opuszcza Neapolu, gdybym ja była wolną i tak jak ona tutaj pozostała, ja także zanuciłabym wesołą neapolitańską piosnkę.
I powróciła do swego pokoju, z więcej jeszcze ściśnionem sercem, tą wesołością tak sprzeczną z jej cierpieniem.
Łatwo sobie wyobrazić jakie myśli i uczucia zajęły serce Luizy, kiedy weszła do świątyni swej miłości. Wspomnienia całego życia przesunęły się przed jej oczyma; mówimy całego życia, bo w swych wspomnieniach żyła tylko te sześć tygodni, przez które Salvato w tym pokoju przebywał.
Od chwili kiedy ranionego złożono na łożu boleści, aż dotąd, kiedy powracający do zdrowia, opierając się na jej ramieniu, wyszedł z tego domu oknem wychodzącem na małą uliczkę, złożywszy pierwszy i ostatni pocałunek na jej ustach — od tej chwili nietylko każdy dzień, ale każda godzina, z swojem wspomnieniem smutnem lub radośnem, ponurem lub jasnem, przesuwała się przed oczyma jej duszy. Teraz, tak jak zawsze z rozkoszą i bólem zarazem oddawała się temu rozmyślaniu, gdy usłyszała
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/1068
Ta strona została przepisana.