— Przygotuj twój pistolet. Nic nie odpowiedziawszy wyjąłem pistolet z olstra; ojciec mój zbliżył się do człowieka, powiedział mu parę słów — człowiek zbladł. Ojciec wskazał mi palcem niebo. Wystrzeliłem, kula ugodziła rudego człowieka w środek czoła: upadł martwy. Zrobił się wielki rozruch i chciano nam zagrodzić drogę, lecz ojciec mój podniósł głos. — Jestem Józef Maggio Palmieri, mówił, a ten dodał wskazując mnie palcem, to jest syn umarłej! Tłum rozdzielił się przed nami i wyszliśmy z miasta, a nikt nie myślał nas zatrzymać albo nas gonić. Jak tylko byliśmy za miastem, puściliśmy konie galopem i nie zatrzymaliśmy się dopiero w klasztorze Monte-Cassino Wieczorem, ojciec mój opowiedział mi historję którą ja nawzajem wam opowiem.
Pierwsza część historii opowiedziana przez młodego człowieka, tak szczególną wydała się jego towarzyszom, że słuchali jej uważni, milczący i nie przerywając; z milczenia jakie zachowali i w chwili gdy przestał mówić, mógł się przekonać o zajęciu, jakie w nich wzbudziło opowiadanie i o chęci jakiej doświadczali aby dowiedzieć się końca a raczej początku.
To też nie wahał się ciągnąć dalej opowiadania:
— Rodzina nasza, mówił, zamieszkiwała od niepamiętnych czasów miasto Larino, w prowincji Molise: nazwisko jej było Maggio Palmieri. Ojciec mój