Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/1224

Ta strona została przepisana.

zdobyli jeszcze tego punktu miasta, zkąd od Czasu do czasu dochodził odgłos strzału w rodzaju zachęty i gdzie przechodząc republikanie mogli wyczytać na twarzach trzy wrażenia tylko: przestrach, nienawiść i zdumienie.
Szczęściem Michał ocalony przez Salvatę, ułaskawiony przez Championneta, widząc się już harcującego na pięknym koniu, w mundurze pułkownika, połączywszy się z Francuzami szczerze i z całym zapałem swej prawej natury, postępował przed nimi krzycząc ile mu sił starczyło: „Niech żyją Francuzi! Niech żyje generał Championnet! Niech żyje święty Januarjusz!“ Potem gdy wyraz twarzy ludności wydawał mu się nadto złowrogim. Salvato kładł mu w rękę garść karlinów, on rzucał na około siebie, oznajmiając ziomkom swym jakie polecenie było powierzone Salvaeie, a to zwykle sprowadzało na twarze wyraz łagodniejszy i życzliwszy.
Oprócz tego Salvato pochodzący z prowincyj neapolitańskich, mówił językiem gminu neapolitańskiego, jak gdyby pochodził z Porto-Basso, odzywał się od czasu do czasu do swoich ziomków, co poparte garściami karlinów Michała, także swój wpływ wywierało.
W ten sposób przebyto drogę do gmachu arcybiskupiego; grenadjerzy ustawili się pod portykiem. Michał miał długą mowę, tłumacząc swoim rodakom ich obecność, dodał że dowodzący nimi oficer ocalił mu życie w chwili kiedy już miał być rozstrzelanym i prosił w imieniu przyjaźni jaką miano dla niego, t. j.  dla Michała, aby nie znieważano ani tegoż