cynow, kartuzów, dominikanów, kamedułów, karmelitów bosych i trzewikowych, z których jedni opaśli, okrągli, krępi, z obliczem promieniejącem, z głową silnie na szerokich barkach osadzoną, idący jak na wiejską uroczystość lub na jarmark, bez żadnego szacunku dla krzyża nad nimi górującego, dla chorągwi ocieniającej ich czoła, śmiejąc się, śpiewając, rozmawiając, podając w rogowych tabakierkach tabakę mężom, udzielając rad ciężarnym niewiastom, innym numerów na loterję, spoglądając pożądliwiej, niż na to pozwala reguła ich klasztoru na dziewczęta stojące w bramach, na słupach w rogach ulic i na balkonach pałacowych; inni wysocy, szczupli, chudzi, wycieńczeni postem, wybledli powściągliwością, wznosząc do nieba zżółkłe jak kość słoniowa czoła, zapadłe i podsiniałe oczy, idący nie patrząc, unoszeni falą ludzi, żyjące widma stwarzające sobie piekło na tym świecie, w nadziei że piekło to zaprowadzi ich wprost do raju i którzy w dniach wielkich uroczystości religijnych zbierają owoce swoich cierpień klasztornych, w bojaźliwym szacunku jaki ich otacza.
Nie! za krzyżem i chorągwią niema ludu, niema mnichów, opasłych czy chudych, ascetycznych czy światowych. Lud jest zbity w ciasnych ulicach, uliczkach, zaułkach: groźnem okiem patrzy na żołnierzy francuzkich niedbale postępujących w pośród tłumu, gdzie każda osoba składająca go, trzyma rękę na nożu, oczekując tylko chwili wydobycia go z zanadrza, z kieszeni albo z za pasa i utopienia w sercu zwycięzkiego wroga który już zapomniał o
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/1288
Ta strona została przepisana.