Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/1294

Ta strona została przepisana.

Dotąd lazzaroni poprzestawali na grożeniu pięściami żołnierzom, teraz pokazali im noże.
Z swojej strony, wstrętne baby, tytułujące się krewnemi św. Januarjusza, sądzące że na zasadzie pokrewieństwa, mają prawo swobodnie odzywać się do Świętego, groziły mu najstraszniejszemi przekleństwami, jeżeli cud się spełni. Nigdy tyle rąk chudych i pomarszczonych nie wyciągnęło się ku Świętemu, nigdy tyle ust wykrzywionych gniewem i starością nie wyzionęło u stóp ołtarza bardziej gorszących złorzeczeń. Kanonik ukazujący flaszeczki, co pół godziny zmieniany, był jak ogłuszony i zdawał się się biizkim obłąkania.
Nagle usłyszano na ulicy podwojenie gróźb i krzyków. Było to skutkiem ukazania się 25 huzarów z muszkietami przy siodle, przebywających próżną przestrzeń, pozostawioną pomiędzy podwójnym szpalerem żołnierzy Francuzkich od arcybiskupstwa do katedry. Oddział ten dowodzony przez adjutanta Villeneuve spokojny, niewzruszony, zwrócił się w małą uliczkę okrążającą katedrę i zatrzymał przy wewnętrznych drzwiach zakrystji.
Biła dziesiąta i nastała właśnie chwila ciszy o której wspominaliśmy.
Villeneuve zsiadł z konia.
— Przyjaciele, powiedział do huzarów, jeżeli w 35 minut po dziesiątej nie powrócę i cud się nie spełni, wejdźcie do zakrystji nie zważając na zabronienie i groźby a nawet na stawiony opór.
— Dobrze komendancie, odpowiedziano.
Villeneuve wszedł do zakrystji, gdzie wszyscy