Głos ten wprowadził Luizę z zadziwienia, nie powiemy w gniew, bo jej serce gołąbki nie znało tego gwałtownego uczucia, ale w rozdrażnienie.
— A, to pan jesteś, powiedziała postępując kilka kroków naprzeciw niemu.
— Tak pani, odpowiedział młodzieniec kłaniając się, z kapeluszem w ręku, w postawie pełnej uszanowania.
— A zatem słyszałeś pan co z jego powodu powiedziałam mojej służącej?
— Tak pani, słyszałem.
— Jakto, wszedłeś pan do mnie prawie przemocą i wiedząc, że nie podobają mi się jego odwiedziny, jeszcze tutaj jesteś?
— Bo konieczność wymaga abym z panią mówił, konieczność gwałtowna, czy pani to pojmujesz?
— Konieczność gwałtowna? powtórzyła Luiza z powątpiewaniem.
— Pani, upewniam cię słowem honoru uczciwego człowieka, — tem słowem którego żaden człowiek naszego nazwiska i naszego domu od trzystu lat nie dał lekkomyślnie — upewniam cię słowem że dla bezpieczeństwa twego majątku, ocalenia twego życia, trzeba żebyś mię wysłuchała.
Przekonywający dźwięk głosu z jakim młodzieniec wymówił te wyrazy, zachwiał postanowienie San Felice.
— Po tem upewnieniu, przyjmę pana jutro o właściwej porze.
— Jutro może będzie zapóżno; zresztą, o wła-
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/1427
Ta strona została przepisana.