Salvato odwiódł pod płaszczem kurki od pistoletów i zacząwszy podejrzywać zasadzkę, a widząc że się wcale nie usuwali, poszedł prosto do nich.
— Dalej, miejsca! powiedział po neapolitańsku.
— A dlaczegóż miejsca? zapytał jeden z dwóch ludzi drwiąco, zapominając o rozpoczętej kłótni.
— Ponieważ, odrzekł Salvato, bruk Jego Łaskawości króla Ferdynanda jest dla szlachty, nie zaś dla hultai jak wy.
— A jeżeliby ci nie ustąpiono miejsca! odpowiedział drugi, cóżbyś zrobił?
— Nichym nie rzekł, sambym je sobie zrobił. I wyjmując oba pistolety szedł prosto na nich.
Ludzie ustąpili się i przepuścili go, ale postępowali za nim.
Salvato usłyszał jak ten, który zdawał się być naczelnikiem powiedział do drugich:
— To z pewnością on! Nicolino, przypomnijmy sobie, zalecił Salvacie ażeby nietylko niepozwalał się zaczepiać, ale nawet iść za sobą; z drugiej strony usłyszane słowa wskazywały mu że jest zagrożony.
Zatrzymał się Widząc to ludzie także się zatrzymali.
Byli o dziesięć kroków jeden od drugiego.
Miejsce było zupełnie puste: — na lewo, dom którego okiennice były pozamykane kończył się murem ogrodu, nad nim widać było tylko wierzchołki pomarańczowych drzew i powiewające kity wspaniałej palmy.
Na prawo, morze.
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/158
Ta strona została przepisana.