prawie nad ustami; wyrosłaby wiotka jak ta palma której posiadałaby zarazem wdzięk i siłę. Powiedz, czy chcesz żeby twoje dziecko mieszkało ze mną, mój przyjacielu?
— A potem — ciągnął San Felice — sądząc że nie dostatecznie przekonał przyjaciela; uczony nie ma nic do roboty, więc będę ją kształcił, nauczę ją czytać i pisać po angielsku i po francusku. Ja umiem wiele, o! jestem daleko więcej wykształcony niż mnie o to posądzają; bawi mnie zgłębianie nauki, ale nudzi mówić o niej. Te wszystkie szczury biblioteki neapolitańskiej, wszyscy akademicy z Herculanum, ci szperacze z Pompei, nie rozumieją mnie i nazywają ciemnym, dla tego że nie używam górnych wyrażeń, a mówię zwyczajnie o rzeczach natury i o Bogu, ale to nie prawda, Caramanico, umiem przynajmniej tyleż co oni, a może nawet więcej, daję ci na to słowo honoru... Nie odpowiadasz mi mój przyjacielu?
— Nie, słucham ciebie San Felice, słucham cię i uwielbiam. Jesteś istotą doskonałą. Bóg cię wybrał. O tak, weźmiesz moją córkę, tak, weźmiesz moje dziecko; dziecko moje cię ukocha; tylko będziesz jej mówił o mnie co dzień i postarasz się żeby po tobie, mnie najwięcej na świecie kochała.
— O! jakżeś ty dobry, zawołał kawaler ocierając łzy. Teraz powiedziałeś że ona jest w Portici, nieprawdaż? jakże poznam dom? Jak się ona nazywa? spodziewam się, żeś jej dał ładne imię?
— Przyjacielu, powiedział książę, to jej imię i adres kobiety wychowującej ją, a przytem rozkaz
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/175
Ta strona została przepisana.