na osła, pozostawił don Clemente na łup ludowi, powtórzywszy raz jeszcze: cud!
I zawrócił się w stronę Immacolatelli wołając cud! cud!
Dwieście głosów powtórzyło za nim cud! Ale wśród tych wszystkich głosów, który już poprzednio dał się, słyszeć, powtórzył:
— Śmierć Jakobinowi! śmierć ateuszowi! śmierć przyjacielowi Francuzów.
I poprzedni krzyk cud! zmienił się teraz w jego ustach, na straszny okrzyk śmierć!
I wojna wypowiedziana została.
Część ludu postanowiła atakować don Clementa z zewnątrz i rzuciła się ku głównej bramie, inni przystawili drabinę pod oknem i zaczęli je oblegać.
Don Clemente nie biorąc nikogo na cel, strzelił po raz drugi i zabił jednego z ludu.
Czyn ten nierozważny wystawił go na straszną zemstę, nie pozostawało mu już nic więcej, jak tylko drogo sprzedać życie. Jednem uderzeniem kolby zadał cios śmiertelny pierwszemu napastnikowi, którego głowa ukazała się w oknie; ugodzony śmiertelnie opuścił ramiona i upadł na wznak na bruku. Rzuciwszy następnie na środek pokoju fuzję złamaną w skutek gwałtownego uderzenia, schwycił pistolet, zadając znów dwa śmiertelne ciosy, dwom nowym napastnikom, jednemu w głowę, drugiemu w piersi. Obadwaj bez czucia na bruk upadli.
Krzyki wściekłości podwoiły się teraz, ze wszystkich stron placu nadbiegano, wzmacniając siły oblegających.
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/440
Ta strona została przepisana.