skargę kuma, Giansimone pocieszał go że z pewnością, oddali Michała na przyszły tydzień, ale po tygodniu braciszek Michał ukazywał się podług zwyczaju w oknie, a każdy upłyniony tydzień zwiększał jego gorliwość do pracy.
Wreszcie pewnego pięknego poranku Giansimone przyprowadzony do ostateczności naleganiami don Antonia, oświadczył swemu czeladnikowi że zmuszony jest wypowiedzieć mu miejsce.
Braciszek Michał kazał sobie powtórzyć dwa razy to dziwne wypowiedzenie służby; zapuszczając wzrok swój jasny i pełen wyrazu stanowczości w błędne i trwożne spojrzenia swego majstra zapytał.
— I dla czegóż to mamy się rozłączać?
— A to dobre, odpowiedział stelmach, próbując przybrać minę pełną godności, ty mnie się śmiesz pytać. Czy czeladnik może badać majstra?
— Mam do tego prawo, odpowiedział spokojnie braciszek Michał.
— Masz prawo! masz prawo! powtarzał zdziwiony stelmach.
— Bez wątpienia — wszak zrobiliśmy kontrakt.
— Nie robiliśmy wcale ze sobą żadnej umowy, przerwał mu Giansimone, ja nic podobnego nie podpisałem.
— Ale mimo to, zrobiliśmy kontrakt, do umowy z ludźmi poczciwymi nie potrzeba ni pióra, ni papieru, ni atramentu, na to dosyć słowa danego.
— Pomiędzy uczciwymi ludźmi, mruczał stelmach.
— Alboż nie jesteś poczciwym człowiekiem? spytał zimno braciszek Michał.
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/461
Ta strona została przepisana.