— Dobrze, odpowiedział Giansimone, tak będzie najlepiej.
— I najrozsądniej, dodał młody człowiek z lekką ironią w głosie. A więc rzecz już ułożona, wszak prawda?
— Ależ mówię ci że tak...
— Ręka...
— Oto ją masz.
Braciszek Michał uścisnął serdecznie rękę, swego pryncypała i tak spokojnie wziął się do roboty jak gdyby przed chwilą nic nie zaszło.
Nazajutrz, a była to właśnie niedziela, Michał Pezza ubrał się świątecznie według zwyczaju, i poszedł na mszę; obowiązku tego zaniedbał raz tylko od czasu jak zdjął sukienkę laika.
W kościele spotkał się z matką i z ojcem, pozdrowił ich z uszanowaniem, odprowadził po skończonej mszy do domu i prosił o pozwolenie zaślubienia córki don Antonia, w razie naturalnie otrzymania jej ręki. Aby sobie nie mieć nic do wyrzucenia, przedstawił się don Antoniemu w zamiarze proszenia ręki jego córki.
Zadziwienie don Antonia było wielkie; właśnie rozmawiał z córką i przyszłym zięciem. Kum Giansimone nie śmiał mu opowiedzieć tego co zaszło pomiędzy nim i jego czeladnikiem, ograniczył się tylko na powiedzeniu, aby tymczasem był cierpliwyu, zanim spełni jego życzenie w następnym tygodniu.