— To jego słowa?
— Nie zmieniłem jednej sylaby.
— Masz słuszność, rzekł Michał Pezza po chwili milczenia, a przekonawszy się że ma nóż w kieszeni, dodał: potrzebuję rozerwać się trochę, pójdźmy grać w kule.
I wyszedł z Geatanem.
Obadwaj towarzysze szli krokiem szybkim, miarowym, długą ulicą prowadzącą do Fondi, potem skierowali się w stronę morza, ku alei platanów, która służyła za przechadzkę rozsądnym mieszkańcom Itrii i za miejsce zabaw dla dzieci i młodych ludzi. Dwadzieścia grup rozmaitych grały w różne gry, ale szczególniej w grę, która na tem zależy, aby trafić o ile można najbliżej celu dużemi kulami, cel ten przedstawia kulę malutką.
Michał i Gaetano, zbliżyli się do kilku grup, nie zwróciwszy w pierwszej chwili uwagi, na tę do której Michał należał; wreszcie spostrzegli czeladnika kołodziejskiego w pośrodku grupy, znajdującej się najdalej od alei służącej do przechadzki. Michał skierował się prosto w stronę swego rywala.
Peppino w tej chwili pochylony rozmyślał nad rzutem który miał uczynić, nagle podniósł głowę i spotrzegł Michała.
— A to ty Michale, zawołał drgnąwszy mimowoli, pod ognistem spojrzeniem rywala.
— Jak widzisz, czy cię moja obecność zadziwia?
— Zdaje mi się że nigdy nie grałeś w kule?
— Tak jest nie gram nigdy.
— Cóż więc tu robisz?
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/470
Ta strona została przepisana.