zawołała księżniczka Adelajda: jakże on ślicznie mówi. Otóż przecież będziemy w towarzystwie ludzi naszego stanu.
I stara księżniczka odetchnęła swobodniej.
W tej chwili pan de Châtillon wszedł.
— A więc Châtillonie, cóż powiedział brygadjer Marcin? spytała pani Adelajda.
— Powiedział krótko: że gdyby Wasza Królewiczowska Mość była mu tę ofiarę przez kogo innego przysłała, byłby mu obciął uszy.
— A tobie?
— Mnie łaskawie wybaczył, przyjął nawet to, com mu ofiarował.
— Cóżeś mu ofiarował?
— Uścisk ręki.
— Podałeś mu rękę Châtillonie, podałeś rękę Jakobinowi! Dla czegożeś nie wrócił w dodatku w czapce czerwonoj. To nie do uwierzenia, brygadjer nie chce przyjąć dziesięciu luidorów, a hrabia de Châtillon podaje rękę Jakobinowi. Doprawdy, nie pojmuję społeczeństwa obecnie utworzonego.
— Powiedz raczej rozprzężonego, mówiła księżniczka Wiktorja schylona nad czytaniem godzinek.
— Rozprzężonego, masz słuszność moja siostro, jest to właściwe orzeczenie dzisiejszej społeczności, ale czy dożyjemy jego odbudowania, wątpię, a tymczasem Châtillonie wydaj rozkazy, powinniśmy wyjechać o czwartej; z taką eskortą bezpiecznie możemy puścić się w nocy. Panie de Bocchechiampe, będziesz jadł obiad z nami. I gestem stara księżniczka pożegnała swoich obrońców, nie myśląc wcale
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/502
Ta strona została przepisana.