Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/503

Ta strona została przepisana.

o tem, że zapraszając jednego z nich tylko, obrażała innych.
Bocchechiampe spojrzeniem błagalnem prosił kolegów o przebaczenie za otrzymaną łaskę, odpowiedzieli mu uściśnieniem ręki.
Jak słusznie twierdził Cezare, muzyka którą słyszeli, należała do weselnego orszaku Franceski i Peppina; orszak był liczny, bo jak już mówił Cezare, obawiano się jakiegoś zamachu, uknutego przez Michała Pezzę; kiedy więc cale zebranie weszło na taras, spojrzenia dwóch małżonków skierowały się najprzód na mur na wpół zwalony, na którym już od rana stał ten właśnie, który wzbudzał tyle obawy. Ale w tej chwili na murze nie było nikogo. Przytem natura nie miała tej barwy ponurej, w jaką według twierdzenia mniemanego króla stworzenia, świat się oblec powinien, kiedy on ma go na zawsze opuścić.
Było to właśnie południe, jaskrawe promienie południowego słońca przeciskały się przez liście winorośli, które tworzyły niby baldachim zielony, nad głowami ucztujących gości; kosy, drozdy i wróble świegotały na wyścigi, w karafkach napełnionych winem rubinowego koloru, błyszczały blaszki złote.
Peppino odetchnął swobodnie, nigdzie niewidział śmierci; przeciwnie życie jaśniało dokoła.
Słodko jest żyć, gdy się weźmie za żonę kobietę kochaną, gdy się wreszcie dojdzie do celu, po dwóch latach oczekiwania. Na chwilę zapomniał o Michale Pezza i jego ostatniej pogróżce, której wspo-