Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/533

Ta strona została przepisana.

Luiza stanęła na środku pokoju.
— O! zawołał, wróciłaś przecież. Jakże się lękałem ażeby znów podobna przeszkoda jak wczoraj, nie zatrzymała cię dłużej. Ale dzięki Bogu, dziś przyszłaś do mnie znów o zwykłej godzinie.
— Tak jest, przyjść mogłam dzięki poczciwej Ninie, która dobrowolnie czatuje we drzwiach. Jakże przepędziłeś noc dzisiejszą?
— Doskonale! tylko... powiedz mi...
Salvato ujął obiedwie ręce młodej kobiety, stojącej przy jego łóżku i uniósłszy się lekko, pochylił się ku niej i spojrzał w oczy.
Luiza nie domyślając się nawet o co miał ją pytać, patrzyła na niego zdziwiona. W spojrzeniu jednak młodego człowieka nie było nic takiego, coby ją zmusiło spuścić oczy, w spojrzeniu tem był tylko wyraz niewysłowionej tkliwości, raczej coś badawczego jak namiętnego.
— Cóż chcesz abym ci powiedziała, spytała słodko młoda kobieta.
— Wyszłaś wczoraj z mego pokoju o drugiej z rana?
— Tak jest.
— Czy wróciłaś potem?
— Nie.
— Nie? powiadasz że nie?
— Raz jeszcze powiadam ci: nie.
— A więc, mówił młody człowiek sam do siebie... to była ona!
— Kto taki? spytała Luiza zdziwiona.
— Moja matka! odpowiedział młody człowiek, a