Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/539

Ta strona została przepisana.

otwiera mój pokoik. Lecz nagle wstrzymuje się, wydaje krzyk trwogi...
— Mój przyjacielu! mój przyjacielu! powtarza Luiza, ściskając dłonie młodzieńca.
— Kobieta w bieli stała przed mojem łóżkiem, mówił młody człowiek, głosem już zmienionym, nucąc piosnkę jaką zwykle matki usypiają dzieci, kołysała mnie lekko. Ta kobieta młoda, piękna, której twarz śmiertelną pokryta była bladością, miała czerwoną plamę na czole.
Moja mamka musiała się oprzeć o drzwi, bo inaczej byłaby upadła, nie zdolna była utrzymać się na nogach.
Czuła to dobrze, że stoi przed duchem błogosławionym, gdyż światło zalegające pokój z mary wypływało; niedosyć, zwolna kształty tego nieziemskiego zjawiska, z początku bardzo wyraźne, zacierać się zaczęły, rysy twarzy coraz mniej były widoczne, ciało i ubranie zlało się w jedno, następnie zmieniło się w obłok — obłok we mgłę, wreszcie i mgła rozwiała się powoli, pokój pogrążył się w zupełnej ciemności; jakaś woń miła, nie z tego świata, rozlała się do koła. W tejże chwili i ojciec mój powrócił. Mamka umierająca z trwogi, usłyszawszy jego kroki, zaczęła go wołać. Przybiegł na jej głos, zapalił świecę i ujrzał biedną kobietę, na tem samem miejscu, z czołem oblanem potem, mogącą zaledwie oddychać.
Uspokojona obecnością mego ojca i światłem świecy, przybiegła do mojej kołyski, ujęła mnie na ręce: spałem spokojnie. Myśląc żem nic nie wziął