Cała dusza Luizy przeszła w jej oczy, utkwione w tej chwili w oczy Salvaty, który ujrzawszy ją znów przy sobie, powracał do życia z uśmiechem na ustach. Przymknął je znowu i szepnął cicho:
— Ach! tak chciałbym umierać!
— O nie! nie! zawołała Luiza.
— Tak, wiem... że lepiej byłoby żyć przy tobie, mówił dalej Salvato, lecz...
Westchnął... a jego oddech musnął włosy i twarz młodej kobiety, niby palące tchnienie wiatru sirocco.
Wstrząsnęła lekko głową, chcąc zapewne rozproszyć ten wpływ magnetyczny, którym otoczyło ją to westchnienie płomienne, złożyła głowę rannego na poduszce, usiadła na fotelu, stojącym u wezgłowia łóżka i zwracając się do Michała i zapewne trochę zapóźno odpowiadając na jego pytanie:
— Nie, na szczęście, nie potrzebuję cię wcale, ale chodź jednak i przypatrz się jak nasz chory ma się dobrze.
Michał zbliżył się na palcach, jakby się lękał obudzić śpiącego.
— W istocie, daleko lepiej wygląda niż wtedy, kiedyśmy go z Nanną opuścili.