— Czy Wasza Królewska Mość pozwoli mi wydać rozkaz temu człowiekowi? I wskazał na kamerdynera, który go przyprowadził do króla, a teraz stał w pewnem oddaleniu, oczekując pozwolenia odejścia do pałacu.
— Rozkazuj, rozkazuj! powiedział król.
— Mój przyjacielu, rzekł Andrzej Backer, oddasz ten papier memu stangretowi, niech jedzie natychmiast do Neapolu i odda go memu ojcu. Nie potrzebuje wracać, król czyni mi zaszczyt odwiezienia mnie. I mówiąc te wyrazy, skłonił się królowi.
— Gdyby ten chłopiec używał pudru i harcapa, pomyślał Ferdynand, nie byłoby w Neapolu ani księcia ani markiza, mogącego go zaćmić. Wreszcie nie można mieć wszystkiego razem. Potem rzekł głośno: — Pójdź, pójdź, panie Backer, pokażę ci zwierzęta, których nie znasz z pewnością.
Backer posłuszny rozkazowi królewskiemu, postępował z nim, starając się zawsze zostać trochę w tyle.
Król poprowadził go prosto do ogrodzenia, gdzie były zamknięte zwierzęta, które, jego zdaniem, miały być nieznane młodemu bankierowi.
— Ah! to kangury, powiedział Andrzej.
— Znasz je pan? wykrzyknął król.
— Oh! Najjaśniejszy Panie, odrzekł Backer, zabijałem ich całe setki.
— Zabijałeś całe setki kangurów?
— Tak, Najjaśniejszy Panie!
— I gdzież to?
— W Australii.
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/583
Ta strona została przepisana.