— Chciałbym fajerki, ognia i żelazka do prasowania.
— Czy wiedza, że jesteś tutaj z rannym?
— Tak.
— Zadzwoń więc i zażądaj potrzebnych ci przedmiotów.
— Ale nie wiedzą, że Wasza Królewska Mość jest tutaj.
— To prawda, powiedziała królowa. I ukryła się za firanką okna.
Acton zadzwonił, nie lokaj a sekretarz jego ukazał się.
— Ah! to ty Dick, powiedział Acton.
— Tak, Jaśnie Wielmożny panie, sądziłem, że może Wasza Ekscelencja będzie potrzebować czegoś takiego, w czem służący nie mógłby mu pomódz.
— Miałeś słuszność. Postaraj mi się naprzód jak najprędzej o fajerkę, rozżarzone węgle i żelazko do prasowania.
— Czy to już wszystko, Jaśnie Wielmożny Panie?
— Na teraz tak, ale nie oddalaj się, prawdopobnie będę cię potrzebował.
Młodzieniec wyszedł dla wykonania odebranych rozkazów: Acton zamknął za nim drzwi.
— Czy jesteś pewnym tego człowieka? zapytała królowa.
— Jak siebie samego.
— Jak się nazywa?
— Ryszard Menden.
— Nazwałeś go Dickiem?
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/623
Ta strona została przepisana.