Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/674

Ta strona została przepisana.

gami i jednam skokiem, jakby miał jaką niewidzialną przeszkodę do przebycia, koń znalazł się na placu.
— Zła wróżba! powiedział do księcia d’Ascoli markiz Malaspina, człowiek rozumny i krytyk zapalony; Rzymianin cofnąłby się do domu.
Ale król, mając dość zabobonów nowożytnych w które bardzo wierzył, nie myślał o starożytnych, których wreszcie nie znał wcale, z uśmiechem więc na ustach i rad, że może okazać swoją zręczność zebranemu tłumowi, popędził w środek koła, jakie utworzyli generałowie na jego przyjęcie; miał na sobie świetny mundur feldmarszałka austrjackiego, pokryty haftem i orderami; na kapeluszu powiewało pióro rywalizujące białością i objętością z piórem jego przodka Henryka IV. w Jury i za którym wojsko miało postępować, nie jak zwycięzcy Majenny po drodze chwały i zwycięztwa, ale porażki i wstydu.
Na widok króla, powiedzieliśmy, okrzyki, hurra, rozległy się i zwiększyły jak grzmot. Król zachwycony tryumfem, zapewne przez chwilę zaufał sam sobie; obrócił konia na przeciw królowej i skłonił się przed nią, podnosząc kapelusz.
Wtenczas balkony pałacu ożywiły się z kolei; wybiegły okrzyki, chustki, powiewały w powietrzu, dzieci wyciągały ręce do króla, a lud złączył się z tą demonstracją i stała się ona powszechną; przyłączyły się do niej okręta w przystani, rozpinając flagi i działa fortec, zdwajając wystrzały armatnie.
Wtenczas po pochyłości arsenału, zjechało z głośnym wojennym hałasem, dwadzieścia pięć sztuk armat z furgonami i artylerzystami; tyle właśnie