woli, Giovanina schwyciła rękę młodzieńca, pocałowała ją, ugryzła prawie.
Salvato zdziwiony, odwrócił głowę; ona w tył odskoczyła.
— Panie Salvato, powiedział Michał, mam ci zdać rachunek.
— Zdasz go twojej starej matce, Michale, i powiesz jej żeby prosiła Boga i Najświętszej Panny za mnie i za Luizę.
— Dobryś, powiedział Michał, otóż, i ja płaczę.
— Do widzenia kochany przyjacielu, powiedziała Luiza, niech Bóg i Jego święci Aniołowie strzegą cię.
— Do widzenia! wyszeptał Salvato, a czyż nie wiesz, że zobaczenie się znowu grozi nam śmiercią.
Luiza zaledwo pozwoliła mu dokończyć.
— Cicho! cicho! powiedziała; nieznaną przyszłość pozostawmy w ręku Boga; ale cokolwiek się stanie, nie żegnam cię na zawsze.
— A więc dobrze, powiedział Salvato przestępując balkon i siadając na siodle, ale nie odejmując rąk od szyi Luizy, która schyliła się ku niemu z giętkością krzaka różanego: A więc dobrze! ukochana serca mego. Do zobaczenia.
I ostatnia sylaba symbolu nadziei zniknęła w ich pierwszym pocałunku.
Salvato wydał okrzyk radości i bólu zarazem, dał ostrogę koniowi, ten puszczając się galopem wyrwał go z objęć Luizy i zniknął w ciemności.
— O tak! szeptała młoda kobieta, zobaczyć cię jeszcze... i umrzeć!
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/771
Ta strona została przepisana.