— Tak, tak, rzekł król, mając pewien projekt na myśli, masz słuszność. Pokoju, pokoju natychmiast.
— A cóż zrobić z końmi Waszych Ekscelencji?
— Odprowadź je do stajni, przyjdą je odebrać w mojem imieniu, w imieniu księcia d’Ascoli, czy rozumiesz?
— Tak Ekscelencjo.
Książe d’Ascoli spojrzał na króla.
— Wiem co mówię, mruknął Ferdynand, chodźmy, nie traćmy czasu.
Gospodarz zaprowadził ich do pokoju i zapalił dwie świece.
— To najgorsze, że posiadam tylko kabrjolet.
— Niech będzie kabrjolet jeżeli jest mocny.
— Mocny, Ekscelencjo, możnaby nim dojechać do piekła.
— Jadę tylko na pół drogi, a zatem wszystko jest dobrze.
— Więc Ekscelencje kupują mój kabrjolet?
— Nie, ale zostawiają ci dwa konie, wartujące 1,500 dukatów, głupcze.
— Więc konie są moje?
— Jeżeli ich od ciebie nie zażądają. Gdyby jednak zażądano, zapłacą ci twój kabrjolet, ale spiesz się.
— Natychmiast Ekscelencjo.
I gospodarz widząc króla bez płaszcza, obsypanego orderami, oddalił się cofając i kłaniając się aż do ziemi.
— Bardzo dobrze, powiedział książę d’Ascoli, ordery W. K. Mości wywarły swój skutek, usłużą nam natychmiast.
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/809
Ta strona została przepisana.