ukochany bracie, kuzynie, wuju i sprzymierzeńcze aby cię Bóg miał w swojej świętej i godnej opiece.
Po przeczytaniu listu kardynał zamyślił się.
— No, i cóż myślisz o tem Eminencjo? zapytał król.
— Że cesarz ma słuszność, ale że i W. K. Mość nie jest winnym.
— Co znaczy?
— Że pod tem wszystkiem ukrywa się może straszna tajemnica; więcej niż tajemnica, bo zdrada.
— Zdrada a któż mógł mieć interes w zdradzaniu mnie?
— To jest zapytanie o nazwiska winnych, N, Panie, a ja ich nie znam.
— Ale czy nie możnaby ich poznać?
— Szukajmy ich, z chęcią będę śledził ich tropy dla W. K. Mości; Jowisz wynalazł Ferrarego... ale gdy mowa o Ferrarim, dobrze byłoby wybadać go.
— Było to moją pierwszą myślą, to też rozkazałem iżby był gotów.
— Niech więc W. K. Mość rozkaże mu przybyć.
Król zadzwonił, ten sam służący który przy stole mówił do króla, wszedł.
— Ferrari? zapytał król.
— Oczekuje w przedpokoju, N. Panie.
— Każ mu wejść.
— W. K. Mość mówił mi iż może ufać temu człowiekowi?
— To jest Eminencjo, powiedziałem ci, że sądzę iż mogę mu ufać.