Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/930

Ta strona została przepisana.

mury stolicy Obojga-Sycylii; ten zaś stopniowo wzrastający zgiełk, ta wzmagająca się wrzawa we wszystkich dzielnicach miasta, był to skutek wywołany jej czytaniem.
W istocie, Neapolitańczycy dowiadywali się jednocześnie o powrocie króla, o którym mniemali, iż się znajduje w Rzymie i o najściu Francuzów, mniemając że ci są w rozsypce.
W pośród tego nieco zawiłego opowiadania wypadków, która to sama zawiłość była genialnym pomysłem, król przedstawiał się jako jedyna nadzieja kraju, jak zbawczy anioł królestwa.
Przedarł się przez szeregi Francuzów, gdyż już wieść krążyła iż przybył w nocy do Caserte; narażał swoją wolność, swoje życie aby przyjść umrzeć razem z swymi wiernymi Neapolitańczykami.
Król Jan nie uczynił więcej w Poitiers, Filip Valois nie zdziałał więcej pod Crécy.
Niepodobna było zdradzić podobnego poświęcenia, nie wynagrodzić podobnej ofiary.
To też przed każdem ogłoszeniem można było widzieć tłumy ludzi rozprawiających, robiących komentarze i rozbierających proklamację; znajdujący się w tym tłumie ludzie umiejący czytać, a liczba ich była bardzo mała, korzystali z swej przewagi, zabierali głos, a że udawali iż rozumieją, mieli widoczny wpływ nad nieumiejącymi czytać którzy słuchali z osłupiałym wzrokiem, natężonem uchem i otwartemi ustami.
Na starym rynku, gdzie wykształcenie mniej jak gdziekolwiek indziej było rozpowszechnione, nie[1] zmierna ciżba zebrała się u drzwi Beccaja; w środku tego tłumu dość blisko manifestu aby mógł go czytać, stał nasz przyjaciel Michał Szalony, który korzystając z przywileju swego wykształcenia, tłomaczył osłupiałej gromadzie wiadomości zawarte w proklamacyi.
— Co widzę najjaśniej w tem wszystkiem, mówił Beccajo utkwiwszy w Michale swoje ogniste oko, jedyne jakie mu zostawiła straszna rana otrzymana z ręki Salvaty w Mergellina; co widzę najjaśniej w tem wszystkiem to, że ci łotry republikanie, których niech piekło pochłonie, oćwiczyli generała Mack.
— Nie widzę ani słowa o tem w całej proklamacyi, odrzekł Michał, jednak muszę przyznać że to jest prawdopodobne; my ludzie wykształceni nazywamy to domyślnikiem.
— Domyślnik czy nie, powiedział Beccajo, niemniej jednak jest prawdą, że francuzi, bodaj ostatniego z nich choroba zatłukła! idą na Neapol i może przed upływem piętnastu dni przybędą.
— Tak, powiedział Michał, bo widzę z proklamacyi że zajmą Abruzzy, co jest niewątpliwie drogą do Neapolu; ale od nas samych zależy ażeby nigdy do Neapolu nie wkroczyli.
— A jak im przeszkodzić? zapytał Beccajo.
— Nic łatwiejszego, odparł Michał. Ty, na — przykład biorąc swój wielki nóż, Pagliucchella swoją wielką strzelbę, ja moją ogromną szablę, każdy z nas coś biorąc i wyruszając przeciwko nim.
— Wyruszając przeciwko nim, wyruszając przeciwko nim, burknął Beccajo znajdując propozycyę Michała cokolwiek niebezpieczną, łatwo to powiedzieć.
— A jeszcze łatwiej zrobić przyjacielu Beccajo, potrzeba tylko jednej rzeczy, prawda iż nie znajduje się ona pod skórą baranów przez ciebie zarzynanych: potrzeba tylko odwagi. Wiem z dobrego źródła że francuzów liczba nie przenosi 10,000; nas zaś znajduje się w Neapolu 60,000 lazzaronów zdrowych, silnych, z pewną ręką, dobremi nogami i doskonałemi oczami.
— Doskonałemi oczami, doskonałemi oczami, powiedział Beccajo, dopatrując w w słowach Michała przymówkę do swego wypadku, dobrze ci żartować.
— A więc, ciągnął dalej Michał nie zważając na przerwę Beccaja, każdy z nas niech się uzbroi czemkolwiek, chociażby kamieniem i procą, jak pasterz Dawid i niech każdy z nas zabije chociaż szóstą część francuza, a francuzów już nie będzie ponieważ nas jest sześćdziesiąt a ich tylko dziesięć tysięcy; nie będzie to trudnem szczególniej dla ciebie Beccajo, co jak mówisz walczyłeś sam przeciwko sześciu.
— Prawda, powiedział Beccajo, że wszystko cokolwiek mi wpadnie w ręce...
— Tak, odparł Michał, ale mojem zdaniem, nie należy czekać aż oni ci popadną w ręce, bo wtedy my będziemy w ich mocy; trzeba pójść naprzeciwko nich, należy walczyć z nimi gdziekolwiek ich się spotka. Cóż u dyabła, człowiek wart człowieka! Ponieważ ja się ciebie nie boję, nie boję się Pagliucchella, nie boję się trzech synów Basso Tomea, mówiących zawsze że mnie zamordują, a nie mordujących nigdy, tem więcej sześciu ludzi którzy się boją jednego są nikczemnikami.
— Ma słuszność Michał, ma słuszność, zawołało kilka głosów.
— A zatem jeżeli mam słuszność, dowiedźcie tego. Ja z chęcią pójdę na śmierć, ci co chcą razem zginąć, niech powiedzą.
— Ja! ja! ja! my! my! my! krzyknęło pięćdziesiąt głosów. Chcesz być naszym dowódzcą Michale?
— Bardzo chętnie, odpowiedział Michał.
— Niech żyje Michał! niech żyje Michał! niech żyje nasz kapitan! wołała wielka liczba głosów.
— Dobrze, otóż jestem kapitanem, powiedział Michał; zdaje się że przepowiednia Nanny zaczyna się sprawdzać. Chcesz być moim porucznikiem Pogliucchella?
— Ah! na honor, bardzo chętnie, rzekł ten do którego odezwał się Michał; jesteś dobry chłopiec, chociaż trochę dumny z tego co umiesz; ale wreszcie ponieważ koniecznie trzeba mieć dowódzcę, lepiej zawsze mieć takiego co umie czytać, pisać i rachować niż zupełnie nic nie umiejącego.
— A więc, ciągnął dalej Michał, niech ci którzy mnie chcą za dowódzcę, zbiorą się na Strada Carbonara jakokolwiek uzbrojeni; ja idę po moją szablę.
Wtedy powstał wielki ruch w tłumie, każdy szedł w swoją stronę, i setka ludzi gotowych uznać Michała Szalonego swoim dowódzcą, wystąpiła z tłumu w celu poszukiwania broni, bez której nie przyjmowano do szeregów kapitana Michała. Coś podobnego działo się na drugim końcu miasta, pomiędzy Toledo i Vomero na szczycie wzgórza Infrascata u stóp Salita dei Capucini.
Fra Pacifico wracając z kwesty z swoim przyjacielem Jakobino, widział ludzi biegnących z ogłoszeniami i przylepiających je wszędzie na mułach, gdzie znaleźli do tego miejsce dogodne do czytania; wtedy braciszek kwestarz zbliżył się z innymi ciekawymi do ogłoszenia, odczytał go, a na wiadomości w nim zawarte, jego zapał wojowniczy jak łatwo się domyślić, rozbudził się gwałtowniej niż kiedykolwiek, widząc owych jakobinów, przedmiot swej nienawiści gotowych przejść granice królestwa.
Wtedy swoim kijem wawrzynowym uderzywszy wściekle o ziemię, prosił o głos, wszedł na słup i trzymając Jakobina za uzdę, wśród religijnej ciszy, objaśniał ludziom licznie zebranym w około niego, co to są francuzi. A zatem, według zdania braciszka Pacifico, francuzi byli wszyscy bezbożnikami, świętokradcami, rabusiami, gwałcicielami kobiet, mordercami dzieci, byli ludźmi nie wierzącymi że madonna Pié di Grotta poruszała oczami, i że włosy Chrystusa del Carmine rosły o tyle że musiano je co rok obcinać. Fra Pacifico utrzymywał iż wszyrcy byli nieprawymi synami dyabła i podawał jako dowód: że wszyscy których widział nosili na jakiemkolwiek miejscu swego ciała znamię szponów, pewna wskazówka, że wszyscy byli przeznaczeni wpaść w szpony szatana; było więc rzeczą naglącą wszelkiemi możliwemi środkami przeszkodzić im wkroczenia do Neapolu, w przeciwnym razie Neapol zostanie ze szczętem spalony i zniknie z powierzchni ziemi tak, jak gdyby popiół Pompei albo lawa Herkulanum utorowały sobie przezeń drogę.
Mowa Fra Pacifica a nadewszystko jej zakończenie wywarło wielkie wrażenie na słuchaczach. Okrzyki zapału powstały w tłumie; dwa lub trzy głosy zapytały, czy w razie gdyby lud neapolitański powstał przeciwko francuzom, Fra Pacifico wyszedłby osobiście na spotkanie wroga. Fra Pacifico odrzekł, że nie tylko on, ale i jego osieł Jakobino byli na usługi sprawy królewskiej i ołtarza, i że na tym skromnym wierzchowcu wybranym przez Chrystusa do tryumfalnego wejścia do Jerozolimy, on, Fra Pacifico, zobowiązywał się prowadzić do zwycięztwa tych, którzy chcieli z nim razem walczyć.
Wtedy okrzyki: „Jesteśmy gotowi! Jesteśmy gotowi!“ rozległy się. Fra Pacifico prosił tylko o pięć minut czasu, spiesznie udał się do dei Capucini dla złożenia w kuchni ładunku Jakobina i w istocie w pięć minut potem pojawił się, ale tym razem siedząc na swoim ośle i w szybkim galopie zajął miejsce w pośród tych którzy go wybrali.
Była prawie szósta godzina wieczorem i Neapol był w stanie uniesienia jaki opisaliśmy, kiedy Ferdynand nie domyślając się niczego, z głową pochyloną wjeżdżał w bramę Capuana, zapytując sam siebie jakiego przyjęcia dozna w stolicy. Lękając się aby do swego niepowodzenia, nie dołożyć jeszcze niepopularności ciążącej na królowej i jej ulubienicy, rozłączył się z niemi w chwili wejścia do miasta, polecając im aby się udały przez bramę del Carmine, la Marinella, la via del Piliero, le largo del Castello, podczas gdy on sam postępować będzie ulicą Carbonara, Foria. le largo del Pigne i Toledo.
Zatem dwa powozy królewskie rozłączyły się przy bramie Capuana, królowa udając się z lady Hamilton, sir Williamsem i Nelsonem drogą wyżej opisaną do pałacu królewskiego, król zaś, z księciem d’Ascoli, swoim wiernym Achaten, wjeżdżał prosto, znaną bramą Capuana, z wielu względów tak słynną w Neapolu.
Przypominamy sobie że właśnie na wprost Porta-Capuana, na placu rozciągającym się u stopni kościoła San Giovanni w Carbonara, na tern samem miejscu gdzie sześćdziesiąt lat później ścięto Agesilasa Milano, Michał przypadkiem i z powodu że plac ten jest punktem środkowym dzielnic przez pospólstwo zamieszkałych, naznaczył schadzkę swojemu oddziałowi; oddział ten rekrutując się po drodze, prawie zdwoił się, bo każdy spotykając przyjaciół pociągał ich za sobą, w ten sposób przeszło 250 ludzi zalegało plac w chwili gdy król ukazał się chcąc go przebyć.
Król był przekonanym że w pośród swoich lazaronów nie potrzebuje się niczego obawiać. Był więc tylko zdziwionym spostrzegłszy wśród tylu ludzi, przy świetle niewielu palących się latarni, i liczniejszych świec zapalonych przed madonnami, błyszczące szable i lufy strzelb; w skutek tego nachylił się i dotykając z lekka ramienia tego który się wydawał dowódzcą:

— Przyjacielu, zapytał gminnem neapolitańskiem narzeczem, czy nie mógłbyś mi powiedzieć co się tutaj dzieje?

  1. Przypis własny Wikiźródeł Brakujący fragment str. 5-10 przepisano z wydania „La San Felice“ Aleksander Dumas (ojciec), Wydawnictwo Red. Przeglądu Tygodniowego, w Warszawie 1877 r., str. 5-11