Człowiek obrócił się i znalazł się twarz w twarz z królem. Tym człowiekiem był Michał.
— Oh! wykrzyknął pod wrażeniem radości wywołanej widokiem króla, zadziwienia z jego obecności i dumy że był przez niego dotknięty: oh! J. K. Mość król Ferdynand! Niech żyje król! Niech żyje nasz ojciec! Niech żyje zbawca Neapolu!
I cały tłum powtórzył jednym głosem:
— Niech żyje król! Niech żyje nasz ojciec! Niech żyje zbawca Neapolu!
Jeżeli król Ferdynand spodziewał się być powitany jakimkolwiek okrzykiem, za powrotem do stolicy, to niezawodnie na taki nie liczył.
— Czy ty ich słyszysz? zapytał księcia d’Ascoli. Co oni u djabła śpiewają?
— Wołają: Niech żyje król! N. Panie, odrzekł ten z swoją zwykłą powagą; nazywają cię swoim ojcem, nazywają cię zbawcą Neapolu.
— Jesteś tego pewnym?
Krzyki zdwoiły się.
— Chodźmy, powiedział, ponieważ chcą tego koniecznie... I wychylając się do połowy z powozu: — Tak, moje dzieci, rzekł, tak, to ja, wasz król, wasz ojciec, i jak dobrze mówicie, powracam ocalić Neapol, albo zginąć z wami.
Ta obietnica podwoiła zapał dochodzący aż do szału.
— Pagliucchella, krzyczał Michał, biegnij naprzód z dziesięciu ludźmi, pochodni! kagańców! oświetlenia!
— Nie potrzeba moje dzieci, wołał król któremu
Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/937
Ta strona została przepisana.