która sądzę mało kto, i tylko sam Mothril, mógłby odpowiedziedziéć.
— A więc ja się dowiem, rzekł Agenor.
— Jakim sposobem?
— Ponieważ Musaron doszedł aż do namiotu, to i ja sam trafię. My górale, jesteśmy przyzwyczajeni do drapania się po skałach i chwytania wiewiórek na szczycie jodeł. Pan Molhril nie może być ani zręczniejszym ani ostrożniejszym od wiewiórki.
Dobrze, rzecze Fernand, uniesiony popędem szalonej młodości, ale z warunkiem, że ja pójdę z panem.
— Pójdź, tymczasem Musaron będzie czuwał.
Agenor nic omylił się wcale, a nawet i tyle ostrożności nie było potrzeba. Bano o 11 godzinie, słońce afrykanskie piekło nieznośne i obóz zdawał się być opuszczony, straże hiszpańskie i maurytanskie szukały cienia, już to pod skala, już to pod samotnym drzewem, tak, że namioty dawały temu widokowi postać nie chwilowego zamieszkania ale pustyni.
Namiot Mothrila najbardziéj był oddalony. Aby go bardziej odosobnić, albo żeby mu więcéj nadać świeżego powietrza, postawiono go w bliskości kilku drzew; w namiot ten wprowadzono lektykę, i przed drzewami zawieszoną turecką tkaninę, która spojrzeniom niepózwalała przenikać wewnętrz. Musaron wskazał im namiot jako obejmujący w sobie skarb. Téj saméj chwili, opuszczając Musarona w miejscu
Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/103
Ta strona została przepisana.