Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/123

Ta strona została przepisana.

Lecz Fernand czuł swego konia płynącego silnie i przytem Maur go poprzedzał, nie podzielał więc żadnej obawy w tym przejściu, które uważał za zabawkę; — odwracając się na siodle, odpowiedział swemu panu:
— Nie lękaj się, Mości książę, jestem bezpieczny bo Motril jest przedemną.
Lecz czyniąc te poruszenie, szczególniejsze ujrzał widziadło, sądził że spostrzega głowę człowieka, który się zanurzał wówczas gdy się oglądał, ale nie dosyć prędko aby mu uszedł z oczu.
— Panie Mothril, rzeki do Maura, zdaje mi się że błądziemy. Nie tędy przeszła twoja lektyka, a jeżeli się nie mylę, widzę ją tam; przy lasku pomarańczowym, na lewo.
— Jest to mała przestrzeń, nieco głębsza, odrzekł Maur, za chwilę dostaniemy brzegu.
— Ale ty zbaczasz! ty zbaczasz! wołał jeszcze don Fryderyk, ale tak oddalony, że jego głos zaledwie dochodził młodzieńca.
— W istocie, rzekł Ferdynand, zaczynając się obawiać, widząc próżne usiłowania jakie czynił koń jego pociągany wpęd jakby siłą nieznaną, podczas kiedy Mothril wraz z swoim mułem zostawał na lewo znacznie oddalony od niego.
— Panie Mothril, zawołał paź, tu jest jakaś zdrada.
Zaledwie wymówił te słowa, aliści koń jego jęknął i pochylając się na bok, uderzył gwałtownie w wodę.