Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/211

Ta strona została przepisana.

Postąpił ku Blance ze stryczkiem w ręce. Przez wrodzoną skłonność do życia młoda kobiéta cofnęła się nieco przed mordercą.
— Oh! nie zabijesz mnie bez modłów w stanie grzesznym, zawołała Blanka.
— Pani, odrzekł dziki posłaniec; nie jestem, w grzéchu, jeżeli jak mówisz, jesteś niewinną.
— Nikczemny; śmiesz znieważać królowę przed zamordowaniem; o podły! dla czegóż nie mam walecznych Francuzów do obrony!
— Tak, rzekł Mothril śmiejąc się; lecz na nieszczęście, waleczni Francuzi są z tamtéj strony Pyreneów, jeżeli Bóg zrobi cud...
— Mój Bóg jest wielki, zawołała Blanka; do mnie rycerzu!
Skoczyła do drzwi, lecz nim stanęła na progu, Mothril zarzucił sznur, który zatrzymał się na jéj ramionach, i pociągnął go ku sobie. W téj chwili, królowa czując zimny pas, ściągający jéj gardło, wydała żałosny krzyk. Naówczas Mauléon zapominając rad swego germka, rzucił się w stronę, gdzie głos królowéj wychodził.
— Na pomoc! wołała młoda kobiéta głosem stłumionym szarpiąc się na posadzce.
— Wołaj, wołaj, rzecze Maur ściągając sznurem, którego nieszczęśliwa chwytała się zdrętwionemi rękoma; wołaj, a zobaczymy kto przyjdzie na twój ratunek, czy twój Bóg, czy twój kochanek.