— Ja jestem, jak pan możesz uważać po mej wymowie, odpowiedział nieznajomy, biedny szlachcic aragoński przybywający zwiedzić Francyą.
— Słusznie, Francya jest bardzo pięknym krajem.
— Tak jest, rzekł porucznik, tylko żeś pan obrał nieprzyjazną porę.
Mauléon nie mógł się wstrzymać od śmiéchu, gdyż lepiéj oceniał, jak kto inny, trafność spostrzeżenia.
Co do przybyłego szlachcica pozostał niewzruszony.
— Zobaczmy, rzekł Caverley.
— Dopieroś nam powiedział o swym kraju, jest to połowa, teraz chcemy wiedziéć twoje nazwisko.
— Chociaż panu powiem, nie poznasz go, odpowiedział rycerz; zresztą, nie mam nazwiska, bo jestem bękard.
— Jeżeli tylko nie jesteś żydem, Turkiem, lub Maurem, odrzekł kapitan; masz przynajmniéj chrzestne imię?
— Nazywam się Henryk, odpowiedział rycerz.
— Masz słuszność: teraz zdejm chełm, abyśmy zobaczyli twoją piękną aragońską figurkę.
Nieznajomy wachął się; spoglądał w około siebie, dla przekonania się, czy niema jakiego znajomego.
Caverley znudzony oczekiwaniem dał znak. Jeden z awanturników zbliżył się do jeńca i uderzając gałką swego miecza w guzik hełma, odkrył przyłbicę zakrywającą twarz nieznajomego.
Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/226
Ta strona została przepisana.