Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/269

Ta strona została przepisana.

scy skłonili się, a Bertrand Duguesclin spiesznie stąpił ze schodów, aby mu złożyć hołd uszanowania.
— Mnie się kłaniają, mówił król, ale uśmiéchają się do Duguesclina; szanują mnie, lecz jego kocha ją. On jest obrazem téj fałszywéj sławy, tak potężnéj dla wszystkich zwyczajnych umysłów, ja zaś przedstawiam im pokój, który dla ich krotkiego widzenia znaczy poniżenie i chańbę. To ludzie swojego wieku, ja zaś do innego należę; oni prędzéj polegliby w grobie, aniżeli pozwolili na to, co nie jest ani w ich usposobieniu, ani w zwyczaju. Jednakże, kiedy mi Bóg pozwoli, będę się starał ich oświecić.
Poczém, zastanawiając swój wzrok spokojny i przymilający na rycerzu zginającym przed nim kolano:
— Witaj! rzekł głośno, podając mu rękę z dobrocią i łagodnością.
Duguesclin dotknął ustami łaskawéj ręki.
— Dobry królu, rzekł rycerz podnosząc się, oto jestem, spieszyłem, jak widzisz, aby ci przynieść wieści.
— Czy dobre? zapytał król.
— Tak, królu, bardzo dobre. Zaciągnąłem trzy tysiące włóczników.
Naród wydał krzyk zadowolenia, widząc ten zastęp przybywający pod lak walecznym wodzem.
— Doskonale, odpowiedział Karol, nie chcąc sprzeciwiać się uniesieniom, jakie słowa Duguesclina wzbudziły.