Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/276

Ta strona została przepisana.

— Ty, Bertrandzie.
— Ja; królu, rzekł rycerz potrząsając głową, zanadto małym jestem wodzem abym mógł dawać rozkazy całéj swojéj szlachcie, któréj połowa zacniejszą jest odemnie.
— Bertrandzie, gdybyś chciał mi pomódz, gdybyś chciał mi służyć, gdybyś chciał mnie pojąć, jedném słowem, zrobiłbym cię większym niżeli wszyscy ci ludzie.
— Ty, królu?
— Tak, ja, odrzekł Karol V.
— I czemże mnie zrobisz?
— Zrobię cię Konstablem.
Bertrand uśmiechnął się.
— W. K. Mość żartuje ze mnie.
— Nie, Bertrandzie, mówię na prawdę.
— Ale Najjaśniejszy panie, miecz ozdobiony kwiatami lilii, przywykł tylko błyszczéć w rękach królewskich.
— To właśnie jest nieszczęściem narodów, rzekł król, gdyż książęta otrzymujący ten miecz, odbierają go jako spuściznę a nie nagrodę ich usług, otrzymując len miecz, że tak powiem, z lodu a nie z rąk króla, zapominają jakie obowiązki on wkłada, gdy ty zaś, Dugesclinie, ilekroć dobędziesz go z pochwy, wspomnisz sobie o swoim królu który ci go dał, i o obowiązkach jakie dając włożył na ciebie.
— Gdybym, Najjaśniejszy panie, otrzymał go, od.