wlepiając oczy na piękne drzewa, po liściach których igrały promienie księżyca, zaczął zstępować w tył potoku życia, którego brzegi tém piękniejsze, im bardziéj się od źródła oddalamy. Niebo było pogodne, powietrze ciche i spokojne, strumyk błyszczał z daleka, jak srebrna łuska ogromnego węża; lecz przez dziwactwo wyobraźni, lub téż podobieństwo obrazu i nawet gadziny, lub woni drzew pomarańczowych Guienng, które przypominają zapach i drzewa Portugalji, myśl jego na skrzydłach płomieni przebiegała góry i spoczęła u stóp Sierra d’Estrella, nad brzegiem owéj rzeczułki, która wpada w Tag, i nad brzeg owéj, nad którą piérwszy raz przemawiał głosem miłości do pięknéj Maurytanki.
Nagle, wśród nocnéj ułudy, światełko pochodzące z tajemniczego pałacu, zabłysło jakby gwiazda przez liście drzew; poczém o cudo! co rycerz poczytał za złudzenie zmysłów, dźwięki guzli dały się słyszéć. Drżący, słuchał owych tonów, które tylko były wstępem; lecz nareszcie, głos czysty i melodyjny, głos, którego trudno nie poznać, gdy się raz słyszało, zanucił po kastylsku, ten stary romans hiszpański:
Aragoński rycerz śmiały,
Na koniu dumnego czoła;
Polując ciągle dzień cały,