Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/319

Ta strona została przepisana.

cznie się walka, zabrzęczą miecze, będziesz pan poznany, ujęty, a może i zabity.
— Niech co bądź się stanie, ale ją zobaczę.
— Wstydź się pan, czynić tyle dla Maurytanki.
— Chcę ją widziéć.
— Nie przeszkadzam panu, abyś ją widział, ale uczyń to, bez narażenia się.
— A masz jaki sposób?
— Ja nie mam, lecz książę panu dostarczy.
— Jak to książę? é— Bez wątpienia. Czy sądzisz pan, że obecność Mothrila w Bordeaux, mniej go obchodzi jak ciebie, i czy nie będzie pragnął kiedy się dowie, że on jest tutaj, przekonać się co robi ojciec, równie jak ty pragniesz wiedziéć co tutaj robi córka?
— Masz słuszność, rzekł Agenor.
— Przynajmniéj żeś choć raz się pan przekonał, rzekł Musaron zadowolniony.
— Więc idź uprzedzić księcia, ja tu zostanę, będę się przypatrywał temu małemu światłu.
— A będziesz pan cierpliwie czekał na nas.
— Będę się przysłuchiwał, rzekł Agenor.
Istotnie słodki głos z towarzyszeniem drgąjęcéj guzli nie przestawał rozlegać się w nocy. Miejsce w które wpatrywał się Agenor nie było już ogrodem Bordeaux, gdyż stanowiło ogród Alkazaru. Niebyt to więcéj dom biały księcia Galii, lecz kijosk maurytański z firankami zielonémi. Każdy ton guzli przej-