Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/342

Ta strona została przepisana.

niegdyś będąc dzieckiem, zbudziłam się po długim śnie; otworzywszy oczy, pierwszą twarz jaką ujrzałam, była tego człowieka, który nazwał mnie córką, a ja go nazwałam ojcem.
— Lecz ja go nie kocham, ja się go obawiam.
— Czy on jest tak zły lub surowy dla ciebie?
— Przeciwnie. I królowa nie jest lepiéj odemnie usłużoną, każde z moich życzeń jest rozkazem, potrzebuję tylko dać znak a wszystko jest spełnione, wszelkie jego myśli zdają się do moich odnosić, cała jego przyszłość niby na mnie spoczywa. Nie wiem co sobie względem mnie zamierzył, lecz niekiedy trwoży mnie ta ponura i zawis!na czułość.
— Więc go nie kochasz, jak córka powinna kochać ojca?
— Nawet go się boję; posłuchaj mnie jeszcze Agenorze: czasami jak duch wchodzi nocą do mego pokoju, ja drżę; zbliża się do łóżka, w którem spoczywam, i jego chód jest tak lekki, iż nie przebudza nawet moich kobiet uśpionych na kobiercach, w pośród których przechodzi jak gdyby jego nogi wcale nie dotykały ziemi. Ja jednakże nie śpię, i przez powieki, których bojaźń sprawia drżenie, widzę jego przerażający uśmiech. Zbliża się na len czas do mnie, nachyla się nad mojém łóżkiem, jego oddech pożera twarz moją, i pocałowanie, raczéj od kochanka niż ojca, pocałowanie, przez które zdaje mu się iż mi snu przyczynia, zostawia na mojem czole albo ustach, a to