Wsiadł na konia i z kilkunastu żołnierzami i oficerami francuzkiemi składającemi jego orszak, zbliżył się do bramy pałacu, żądając rozmowy z Papieżem. Urban, na którego ta banda rozbójników naszła jak powódź, zebrał swoje wojsko, złożone z dwóch czy trzech tysięcy ludzi, i znając całą wartość swój głównéj broni, gotował się kluczami świętego Piotra pogromić awanturników.
Ale trzeba przyznać, że mniemał, iż łotry porażeni wyklęciem, przyszli domagać się przebaczenia i odkupić grzechy swoje ofiarą jakiéj nowéj krucyaty, licząc na to, że liczni i silni niezawodnie przebaczenie otrzymają. Papież właśnie obiadował na tarasie ocienionym pomarańczami i laurami rożannemi, w towarzystwie swego brata, Kanonika Angile Grinvald, którego wyniósł na biskupstwo Awiniońskie, jedno z celniejszych siedlisk chrześcijaństwa.
— Więc to ty, Bertrandzie Duguesclin! wykrzyknął Papież, więc to ty jesteś z tą armiją która tak nagle do nas przybywa, Bóg wie zkąd i po co?
— Niestety! Ojcze Święty, niestety! ja nie dowodzę nią, rzekł wódz przyklękając.
— Więc wolno oddycham! rzekł Papież.
— Ah? i ja również, dodał Angile oddychając z radosnem westchnieniem.
— Czy uspokoiłeś się Ojcze Święty? zapytał Bertrand.
1 wydając smutne i ciężkie westchniemy jak gdyby