Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/379

Ta strona została przepisana.

powiedzieli głośnym śmiechem na przemowę Duguesclina.
— Dobrze, rzecze Konetabl, oni go zakrzyczą, a to jest zawsze nieprzyjemnem. — Teraz do moich Bretończyków, z niemi będzie cokolwiek trudniéj.
Istotnie Bretończycy, a nadewszystko Bretończycy owego czasu, ludzie pobożni aż do bigoteryi, mogli się obawiać nie porozumienia z papieżem.
Dla tego Duguesclin, aby ich na wstępie uprzedzić na swoją stronę, przybył do nich z twarzą niespokojną. Wojsko, — które go uwielbiało, nie tylko jako swego współrodaka ale jeszcze jak ojca, gdyż ani jednego nie było między niemi, któryby nieznał Konetabla osobiście, a wielu otrzymało od niego łaski, i niejeden był wybawiony bądź z niewoli, bądź od śmierci, lub też z nędzy, — kochało go nadzwyczaj.
Na widok téj twarzy, oznaczającéj, jak powiedzieliśmy, głębokie udręczenie, dzieci starożytnej Armoriki obstąpiły w około swego bohatera.
— Dzieci moje, zawołał, widzicie mnie w rozpaczy. Czy wierzycie temu, że nie tylko Papież nie odwołuje — przekleństwa rzuconego na wielkie oddziały, ale jeszcze rozlewa je na tych, którzy się z niemi złączą dla pomszczenia śmierci siostry naszego dobrego Króla? Tym sposobem my godni i prawi chrześcijanie zostaliśmy niedowiarkami, psami, wilkami, na których cały świat rzucić się może. — Papież oszalał, na moją duszę!