Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/380

Ta strona została przepisana.

Bretończycy długo szemrali.
— Trzeba także przyznać, mówił daléj Bertrand Duguesclin, że ma złych doradzców; kto oni są? ja nie wiem, — wiem tylko, iż nam zagraża swemi rycerzami włoskiem! i że w téj chwili jest zatrudniony, czém? nigdy nie zgadniecie — oto, wydaje im indulta na bój z nami.
Bretończycy zaryczeli.
— I czegóż więc żądać będę od naszego Ojca Świętego? prawa przyjęcia kommunii katolickiéj, i pogrzebu podług obrzędów, to jest najmniejsze dla ludzi, którzy chcą zwalczyć niewiernych. — Tak, moje dzieci, do czegośmy to przyszli. — Opuściłem go potem. — Nie wiem, jakie jest wasze zdanie, uważam się za tak dobrego jak każdy chrżeścianin, ale oznajmiam, że jeżeli nasz Ojciec Święty Urban V. chce z nami grać rolę nie tylko władzcy duchownego, nie możemy pozwolić zabijać się tym dziadom kościelnym.
W Bretończykach wznieciły te słowa taką gwałtowność, że Duguesclin sam przymuszony był ich uspokoić.
Było to właśnie w téj chwili, gdy Legat udając się przez bramę Loulle i zmierzając na most Bénèrel, wstępował w pierwsze zakresy obozu z uśmiechem błogosławionych.
Anglicy biegli ku palisadom, aby go ujrzéć, zakładając ręce z zuchwałą obojętnością.
— Oh! oh! mówili, czego od nas chce ten muł?