Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/381

Ta strona została przepisana.

Zakrystyan bladł od gniewu na tę zniewagę, jednakże przybierając ton ojcowski właściwy członkowi kościoła.
— Widzicie, rzecze, Legata Jego Świątobliwości.
— Ha! ha! wykrzyknęli Anglicy, a gdzie są worki z pieniędzmi? czy twój muł ma dosyć mocy aby je udźwignąć? pokaz no nam cokolwiek, to zobaczymy.
— Piéniędzy! piéniędzy! krzyczeli inni jednogłośnie, zdziwiony tém przyjęciem którego wcale się nie spodziewał, na zakrystyana żegnającego się z przestrąchu.
Jechali daléj przez szeregi żołnierskie, powtarzające bez końac:
— Piéniędzy! piéniędzy!
Ani jeden wódz nie ukazał się, wszyscy byli w swoich namiotach.
Dwaj posłowie przejechali pierwszą linię składającą się z Anglików i dojeżdżali do obozu Francuzów; ci ujrzawszy Legata wybiegli naprzeciw niemu.
Legat myślał że to było dla uczczenia go i już zaczynał się pysznić, gdy zamiast uniżonych powitań jakich się spodziewał, słyszał rozlegające się ze wszystkich punktów wielkie odgłosy śmiechu.
— Dzień dobry! panie posłanniku! wrzeszczeli żołnierze, żartobliwi już w czternastym wieku, równie jak w dzisiejszych czasach; czy to czasem Jego Świętobliwość nieprzyséła nam pana jako próbkę swojego wojska?