Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/382

Ta strona została przepisana.

— Czy tą szczęką wierzchowca swego Posła chce nas Ojciec Święty, mówił inny, w pień wyrżnąć?
I każdy uderzał rózgą z całéj siły po zadzie wierzchowca Posła, swawoląc i śmiejąc się z zaciętością i hałasem który dla kapłana był boleśniejszym niżeli wymagania pieniężne; przecież go opuścili, i postępując za nim krzyczeli na całe gardło:
— Money! Money!
— Co w tłumaczeniu znaczyło: piéniędzy! piéniędzy!
Legat jak najspieszniéj przebiegł drugą linię.
Teraz kolej na Brelończyków; lecz ci mniéj żartobliwi jak tamci, patrzeli na pełnomocnika oczami iskrzącemi, i wymierzając wielkiemi ściśnionemi pięściami wołali głosem strasznym.
Pomięszane krzyki i hałasy zdawały się Legatowi hukiem rozigranych bałwanów, burzą pomięszaną z grzmotami, szumem i trzaskiem.
— Rozgrzeszenia! rozgrzeszenia!
Zakrystyan zaczął utracać swoją śmiałość i drżał cały a pot oddawna spływał z czoła Legata; zęby mu dygotały.
Legat bledniejąc co raz bardziéj i widząc słabnącego muła, na którego był nie jeden już żartobliwy Francuz wskakiwał, zapytał bojaźliwie:
— Wodzowie, panowie wodzowie? Kto więc z panów będzie łaskaw zaprowadzić mnie do wodzów?
Naówczas Duguesclin, słysząc ten głos płaczliwy, osądził wlaściwem przybyć mu na pomoc.