Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/383

Ta strona została przepisana.

Przeciskał tłum swemi silnemi ramionami, któremi przewracał, jak fale, ludzi około siebie, jak pierś bawołu obala krzewy na stepach i trzciny na Pontyńskich bagnach.
— Ah! ah! rzekł, więc to pan jesteś wysłanym od naszego Ojca Świętego, Wielki Boże! Co za zaszczyt dla wyklętych! w tył żołnierze, w tył! Ah! panie pełnomocniku, chciejże wejść do mego namiotu. — Panowie, odezwał się głosem nieco zagniewanym, oby szanowano pana Legata, proszę panów o to, przynosi nam niewątpliwie jaką dobrą odpowiedź od Jego Świętobliwości. Panie Legacie, chcesz pan oprzéć się na mojéj ręce, abym mu pomógł zsiąść z jego mula? oto dobrze! — zsiadłeś pan? otóż to, pójdź pan teraz.
Legat nie czekał powtórzenia zaproszeń i chwytając silną rękę, którą mu podał rycerz bretoński, zskoczył na ziemię i przechodził przez tłum żołnierzy trzech narodów przybyłych aby go oglądać, pośród wydrzyźniań, śmiechów i wymyślań, aż włosy powstawały na głowie Zakrystyana, bo chociaż on nie znał obcych języków, dobitnie tłómaczyli słowa.
— Co za towarzystwo, mówił cicho, co za towarzystwo!
Gdy już był w namiocie, Bertrand Duguesclin oddawał wielkie pokłony pełnomocnikowi i prosił go o przebaczenie za sposób wyrażania się swoich żołniérzy, co dodało nieco odwagi smutnemu posłańcowi.