Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/403

Ta strona została przepisana.

— Bladość rycerza zamieniła się w siność. Uśmiech rozpaczy pokazał się na jego ustach.
— Prawdziwie Kapitanie, żal mi cię że się mylisz.
— Czy tak? a ja sądzę że nie omyliłem się i że ująłem dobrego jeńca.
— Sądź jak ci się podoba, rzekł rycerz, zabierając się do siadania; widzę że nie trudno mi będzie wywieść cię z tego uprzedzenia.
— Abym był tego pewny, trzeba, żebyś pan ztąd nie wychodził.
Rycerz ścisnął pięście.
— A to dlaczego?
— Ponieważ twoje kości trzeszczą za każdym krokiem, a to jest bardzo nieprzyjemnie dla wodza, którému Opatrzność dała dobrą niespodziankę schwytania Króla.
— Czy to tylko Król don Pedro sprawia ten hałas i czy niema kogo innego ulegającego téj saméj ułomności.
— To prawda, rzekł Caverley, to być może, i pan mnie niepokoisz, ale mam pewny sposób przekonania się, czy się zawiodłem, jak to mówisz rycerzu.
— Jakiż to? spytał rycerz, marszcząc brwi.
— Książe Henryk de Transtamare jest ztąd o sto kroków, każę go poszukać, a zobaczymy, czy nie pozna swego kochanego brata.
Rycerz mimowolnie poruszył się z gniewem.
— Oho! rumienisz się Królu, zawołał Caverley, no przyznaj się, a przysięgam ci na słowo kapitańskie, że