Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/41

Ta strona została przepisana.

zgęszczonéj od najgorętszych promieni słońca. Już od dwóch godzin, upał dający się ucztować był tak silny, że najpracowitsi rolnicy, pasterze i ich gromady, którzy wieczorem i rankiem pracowali, lub szukali trawy po polach, kładli się pod płotami i krzakami szukając spoczynku; tak dalece, że jak oko mogło dosięgnąć, próżno szukaćby było podróżnego tyle śmiałego, lub obojętnego na skwar, i mogącego chodzić po ziemi zdającéj się być złożonéj z popiołu skał zwapniałych od słońca. Jedna tylko istota przekonywała, że żywe stworzenie mogło żyć w podobnym piecu, to jest konik polny, albo raczéj tysiące tych koników, które czepiając się pomiędzy korzeniami, spinając się po ziołach, lub siadając na jakiéj opylonéj gałązce oliwnjé, tworzyły muzykę brzękliwą i jednostajną. Był to ich śpiew tryumfalny, oznaczający podbicie pustyni, w której one same panowały, jako jedyni jéj władcy.
Lecz kłamalibyśmy mówiąc iż oko napróżno szukałoby na horyzoncie innego podróżnego, jak ten, którego usiłujemy odmalować; gdyż o sto kroków za nim, postępowała inna osoba, niemniej ciekawa od pierwszéj, chociaż z powierzchowności zupełnie odmienna: był to człowiek około trzydziestu lat mniéj więcéj mający, suchy, skrzywiony, stwardniały, przygarbiony bardziéj jak siedzący na swoim koniu, podobnie chudym jak i on sam, śpiący