Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/418

Ta strona została przepisana.

Był to tentent kuni, chrzęst zbroi, i szczęk mieczy wojowników.
Poczem zasłona namiotu uchyliła się nagłe i ujrzano posiać bladą Henryka de Transtamare, któremu promień złowrogiéj radości jaśniał na twarzy.
Mauléon poza Księciem na próżno kogoś szukał, ujrzał lektykę i nie spuszczał z niéj oczu.
Za przybyciem Henryka, don Pedro cofnął się niemniéj blady jak jego brat, szukając przy boku odebranego miecza. Uspokoił się, kiedy cofnąwszy się pod filar namiotu, na którym wisiało zupełne uzbrojenie, poczuł pod palcem zimne żelazo topora.
Wszyscy spojrzeli na siebie w milczeniu wzrokiem groźnym, zapowiadającym burzę.
Henryk pierwszy przerwał milczenie:
— Ja sądzę, rzecze z ponurym uśmiechem, że wojna skończyła się przed jéj zaczęciem.
— Czy tak sądzisz? ozwał się don Pedro szyderczo.
— Nie inaczéj, rzecze Henryk, zapylam zaraz tego szlachetnego rycerza Caverleya, jakiego okupu żąda za tak ważnego jeńca, albowiem gdyby zdobył dwadzieścia miast i wygrał sto bitew, nie miałby jednak tyle prawa do naszej wdzięczności, jak za to jedno postąpienie.
— Pochlebnem jest dla mnie, rzekł don Pedro igrając z rękojeścią topora, tak wiele być ocenionym, dla tego też grzeczność za grzeczność. Wieleż na-