Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/425

Ta strona została przepisana.

Mothril nachylił się i wyszedł; ale nie zrobił jeszcze dziesięciu kroków z namiotu, kiedy szybko się zwrócił, dając ręką znak, który we wszystkich narodach i wszystkich językach nakazuje milczenie.
— Cóż tam znowu’? spytał Caverley z niespokojnością źle ukrytą.
— Mów dobry Mothrilu, rzekł don Pedro.
— Słuchajcie, odezwał się Maur.
Wszystkie zmysły obecnych zdawały się zbierać w słuch, i w jednéj chwili namiot naczelnika Angielskiego przedstawił widok galeryi posągów.
— Czy słyszycie? mówił dalej Maur, nachylając się coraz bardziéj ku ziemi.
Istotnie można było słyszeć jak gdyby bicie grzmotów, albo jak coraz bardziéj wzmagający się pęd orszaku jeźdźców.
— Najświętsza Panno Guesclińska! krzyknął nagłe głos silny i złowrogi.
— Ah! ah! to Konetabl, mówił cicho Caverley, który poznał krzyki wojenne walecznego Bretończyka.
— Ah! ah! to Konetabl, rzekł z swéj strony Pedro, marszcząc brwi.
Bo chociaż go nigdy nie słyszał, znał przecież straszny krzyk jego.
Jeńcy spojrzeli na siebie, i uśmiech nadziei przesunął się po ich ustach.
Mothril przybliżył się do córki, któréj kibić coraz bardziej ściskał.