Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/428

Ta strona została przepisana.

na wszy Henryka Transtamare pokłonił mu się z uszanowaniem. Idąc do Caverleya wziął go za rękę.
— Dzień dobry Kapitanie, rzecze spokojnie, porządne nam się udały łowy. Ach! panie de Mauléon przebacz! nie spostrzegłem cię.
Te wyrazy, zdające się oznaczać zupełną nieświadomość rzeczywistości położenia, zdumiły wielu obecnych.
Ale Bertrand daleki od zwracania uwagi na to uroczyste prawie milczenie, mówił daléj:
— Spodziewam się z resztą Kapitanie, że będzie się miało dla jeńców wszelkie względy, należne ich stopniowi, a nadewszystko na ich nieszczęście.
Henryk chciał odpowiedzieć, don Pedro zaczął mówić:
— Tak panie Konetablu, bądź pewny, że mieliśmy dla jeńców wszelkie względy, jakie zaleca prawo narodu.
— Mieliście? rzecze Bertrand z wyrazem podziwienia, któryby zaszczyt przynosił najzręczniejszemu aktorowi; mieliście!... Cóż to ma znaczyć M. Książe?
— Tak panie Konetablu, odrzekł uśmiechając się don Pedro, powtarzam ci, mieliśmy.
Bertrand patrzał na Caverleya niewzruszony pod swoją metalową zasłoną.
— Nie rozumiem tego, rzekł.
— Kochany Konetablu, rzekł Henryk, z trudnością podnosząc się ze swojego miejsca (albowiem mę-