Caverley zrozumiał ile było groźby w tym chrapliwem wykrzyku Konetabla. Odwrócił się do swych żołnierzy i zawołał:
— Ścisnąć szeregi! Na rozkaz ten połączyli się z nim żołnierze i uformowali mur żelazny.
— Dzieci! rzecze Bertrand do swoich. Godzina śniadania zbliża się, nasze obozy tam. Powróćmy do siebie.
I puścił się tak szybko z koniem, że Cawerley zaledwie miał czas ustąpienia na stronę uraganowi żelaznemu, który się tłoczył na niego.
W rzeczy saméj, za Bertrandem wyruszyli z taką samą siłą Bretonowie dowodzeni przez Agenora. Henryk de Transtamare był prawie w środku małego orszaku.
W owym czasie, człowiek umiejący władać bronią wart był dwudziestu ludzi. Bertrand tak skierował swoją włócznię, że porwał na nią Anglika stojącego naprzeciw niego. Po zrobieniu pierwszego wyłomu, słychać było łoskot łamiących się włóczni, krzyk rannych, i rżenie koni potłuczonych przez starcie się.
Caverley odwróciwszy się, ujrzał szeroki rostęp krwisty, a o sto kroków od tego roztępu, Bretonów pędzących galopem w porządku.
— A przecież przyrzekałem sobie, że nie będę się narażał z temi dzikami, rzekł cicho potrząsając głową. Do djabła! samochwały i samochwalstwa! Na téj wyprawie tracę przynajmniéj dwanaście koni i czterech
Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/435
Ta strona została przepisana.