Bertranda, który ocknął się z marzenia, i zbliżył do Henryka ciągle zamyślonego.
Bertrand uśmiechnął się do niego, poczem podnosząc się z trudnością z powodu obciążającéj go zbroi, postępował prosto do Księcia Henryka ciągle opartego o drzewo.
Odgłos jego kroków wstrząsał ziemię, a jednakże Henryk się nie odwracał.
Bertrand szedł daléj tak, aby cień jego stawiony pomiędzy słońcem i Księciem, wydarł mu tę lichą przyjemność ciepła, które jak życie nasze, wtenczas jest drogiem, kiedy je tracimy.
Henryk podniósł głowę aby się upomnieć o słońce, i ujrzał Konetabla opartego na mieczu, ze spuszczoną przyłbicą i okiem ożywionem, zachęcającem do współczucia.
— Ah! Konetablu, rzekł Książe potrząsając głową. O jakito dzień!
— I cóż! miłościwy panie, rzekł Bertrand, widziałem ja i gorsze.
Książe odpowiedział mu użalającym się spojrzeniem w niebo.
— Doprawdy! mówił daléj Bertrand. Ja pamiętam to tylko, że moglibyśmy być w niewoli, a jesteśmy wolni.
— Ah! Konetablu, czyż nie widzisz, że wszystko tracimy?
— Co to ma znaczyć wszystko?
Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/440
Ta strona została przepisana.