kogokolwiek; choćby tego diabła, który za pocałowanie swojego pazura, obiecałby mi ziemskie królestwa...
— Tybyś je przyjął, bezbożniku?
— Z wdzięcznością, rycerzu.
— Musaron, odrzekł poważnie rycerz, żartuj z czém ci się tylko podoba, byle nie z świętościami.
Musaron skłonił się.
— Czy zacny pan zawsze pragnie wiedzieć, co widać złego wzgórza?
— Więcéj jak zawsze, ruszaj więc.
Musaron zrobił mały obieg, aby powściągnąć nad sobą włócznię swego pana, poczem drapiąc się na pochyłość:
— Ah! zawołał, gdy dosięgał wierzchołka, ah! Jezu, Marya! cóż to ja widzę?
I przeżegnał się.
— No cóż! cóż tam widzisz? spytał rycerz.
— Raj gdzie nic nie brakuje, rzekł Musaron, upojony najgłębszém zadowoleniem.
— Opisz mi twój raj! odezwał się rycerz, obawiając się zawsze być omylonym jaką pomyłką swego germka.
— Ah! zacny panie, cóż pan chcesz? zawołał Musaron, lasy pomarańczowe ze złotemi owocami, wielka rzeka ze srebrnym spławem, a po zatem, morze połyskujące jak zwierciadło stalowe.
— Jeżeli widzisz morze rzekł rycerz, nie śmiejąc
Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/46
Ta strona została przepisana.