Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/480

Ta strona została przepisana.

— Dobrze, odpowiedział Agenor; niech tak będzie, udamy się na tę wyprawę.
— Ale, panie, to trzeba iść daleko.
— To téż pójdziemy daleko.
— Tam to (Musaron wskazał ręką ogromną przestrzeń) tam to, pan Konetabl chce aby pogniły kości wszystkich hord. Czy wiesz pan o tém?
— Mniejsza o to! i nasze razem z niemi pogniją.
— Jest to niewątpliwie wielki zaszczyt dla mnie; ale...
— Ale cóż?
— Bo słusznie téź to mówią, że pan zawsze jest pan, a sługa zawsze sługa, to jest biédna maszyna.
— Dla czegóż to, Musaronie? spytał Agenor, zwróciwszy swoją uwagę na ubolewania germka.
— To jest, że się zupełnie różniemy od siebie. Pan szlachetny jako rycerz, służysz, jak mi się zdaje, dla zaszczytu, ale ja...
— Ty!...
— I ja także służę dla zaszczytu, potém dla przyjemnego twego towarzystwa, i nakoniec za wyznaczoną mi płacę.
— A i mnie też płacą, odrzekł Agenor z niejaką goryczą. Czy nie widziałeś poprzedniego dnia Bertranda przynoszącego mi sto talarów złotem, przysłanych od nowego króla.
— Wiem o tem panie.