Strona:PL A Dumas Nieprawy syn de Mauleon.djvu/49

Ta strona została przepisana.

witają? wszakże jesteśmy sami w téj przeklętéj Portugalii. Oh! wielkie wyprawy, otóż co jest okazałe, a nadewszystko właściwa do życia. Oh! panie Agenor, czemuż nie jesteśmy w téj chwili w jakim wielkim towarzystwie, konno na drodze z Langwedocyi do Gujanny?
— Czy wiesz Musaronie, ze rozprawiasz jak Jakób?
— Bo ja też nim jestem, lub przynajmniej nim byłem przed wejściem w służbę do pana.
— Chełp się z tego nikczemny!
— Nie mów nic o nich złego, panie Agenor, bo Jakubowie wynaleźli środek jedzenia wojując; i mają wyższość nad nami, my zaś nie wojujemy to prawda, ale też i nic nie jemy.
— Wszystko to nie objaśnia nas, które z tych dwóch miast jest Coimbra? mówił cicho rycerz.
— Nie, ale być może, że kto nam powie.
— I wskazał palcem swemu panu kłęb kurzu unoszony przez małą karawanę, przybywającą o pół mili za niemi, w pośrodku któréj, sionce niekiedy pozwalało lśnić się blaszkom złotym.
— Ach! rzekł rycerz, otóż nakoniec czego szukamy.
— Dobrze! natychmiast spytasz się łotrów.
— Nie żądałem więcéj, rzekł Megaron, prawdziwie niebo nam błogosławi, żądałem trzech, albo czterech łotrów, ono zseła nam całą gromadę, żądałem miasta, a otóż mamy przed sobą dwa. Zobaczemy